28 maja 2022

27. Przykre...

Dzisiaj w naszej archikatedrze siedemnastu panów przyjęło święcenia diakonatu.
Tylko jeden z nich to alumn naszego WSD. Reszta to świeccy panowie, teolodzy, w większości żonaci, często już niemłodzi.
Nie mam nic przeciw takim diakonom, aczkolwiek cieszę się, że mężowi to by do głowy nie wpadło, choć wierzący. 
Jednak świadomość, że przyszłym roku w naszej, rozpaczliwie potrzebującej księży metropolii przybędzie aż jeden kapłan diecezjalny jest trudna do zniesienia.
Tak mnie to przeraziło, że boję się sprawdzić, jak się sprawy mają w tym roku.

26 maja 2022

26. 26-sty post na 26-go maja:)

Gdybym chciała napisać o moim macierzyństwie, napisałabym za dużo. A przecież Wiedźma prosiła, żeby o niej nie pisać przesadnie dużo.
Napiszę więc tylko, że jest wyjątkowa. Uwielbia stare Hollywood, pasjonują ją musicale i od niedawana opery. Jest wrażliwa i dobra, ale jednocześnie asertywna. Ma kocią naturę - "głaskać" ją można na jej zasadach:) Jest mądra i oczytana. Kocha swoje studia, ma sprecyzowane plany na "później". Jest atrakcyjna: wysoka, szczupła, proporcjonalnie zbudowana blondynka o dużych, niebieskich oczach. 
Dziś dostałam kawę do łóżka i piękną biżuterię, może zrobię zdjęcie i pokażę.
Fajnie jest być mamą dorosłej córki. Fajnie jest mieć z kim pogadać (czasem czasu nam nie wystarcza). Nie jesteśmy jednak przyjaciółkami w sensie zwierzania się sobie. O, nie. Wiedźma czasem mi się bardzo mocno zwierza, ale w drugą stronę to nie działa. Na własne oczy widziałam, jak często źle się kończy relacja, w której mama opowiada córce zbyt dużo o sobie i traktuje córkę, jak przyjaciółkę.
Czasem doprowadza mnie do szału;) Ale to ja ją głównie wychowałam, więc biorę to na klatę. 
Boli mnie, że jakoś dziś mało myślę o mojej mamie, za to dużo o mamie A. Cóż, bywa.
Ciekawe, co powie swojej ewentualnej dorosłej córce Wiedźma, kiedy mnie już tu nie będzie, co i czy o mnie pomyśli...

23 maja 2022

25. "Sprawa Hoffmanowej"

 Katarzyna Zyskowska, autorka książki wymienionej w tytule, z brawurą oświadczyła, że ona wie, co się stało na  Lodowej Przełęczy w 1925 r. i że o tym właśnie jest ta książka. (Niestety, nie znalazłam tego wywiadu, a późniejszy, bardziej wyważony). Ale i tak autorka nazywa powieść "reportażem" i zapowiada coś, czego w książce nie ma - próbę wyjaśnienia tragedii. Nie będę streszczała tej sprawy, jeśli ktoś jest naprawdę zainteresowany, polecę jeszcze świetny podcast na jej temat
Czy zatem "Sprawa Hoffmanowej" nie jest warta przeczytania? Wprost przeciwnie. Tylko trzeba lubić klimat lat trzydziestych, nie nastawić się na reportaż i mieć świadomość, że szpitale psychiatryczne przed wojną, a te dzisiejsze to niebo i ziemia i że psychiatria wówczas, a dzisiaj to dwie niemal zupełnie inne sprawy.
Autorka zapoznaje się z faktami i na ich kanwie tworzy swoją historię.
Zapoznaje się z bohaterami i zmienia ich zupełnie, zwłaszcza żonę prokuratora Kasznicy, dodając do tego czwartego bohatera. Bez owego "czwartego" nie ma powieści. Z nim natomiast - nie ma prawdziwej historii.
Oprócz wspomnianych zmian, autorka przenosi czas tragedii na rok 1933, z pewnym sukcesem oddaje klimat Zakopanego lat trzydziestych i z wyraźnym talentem szkicuje tło sytuacji. I o ile tłu nie można niczego zarzucić (oczywiście biorąc pod uwagę istnienie czegoś takiego, jak licentia poetica) o tyle z postacią głównej bohaterki jest już inaczej. Mira Mey (Mira Hoffmanowa) nie jest Walerią Kasznicową, jest od początku do końca fikcyjna, chociaż jej mąż i pasierb zdradzają pewne podobieństwo do swoich pierwowzorów. Opis całego dramatu to tak naprawdę zacytowanie ówczesnych czasopism, po zmianie personaliów i dodaniu wzmianek o czwartej osobie na Lodowej Przełęczy. Dlatego trudno coś na ten temat powiedzieć, nie jest to bowiem praca autorki.
Zyskowska zręcznie posługuje się słowem, widać w jej twórczości pewność siebie, niemniej czasem wychodzi z roli i ociera się o grafomanię, zwłaszcza w scenach, nazwijmy je roboczo, "mrocznych", a także w niektórych poczynaniach Miry Mey. 
Nie ma też grzechu, który by nie występował na kartach tej powieści. Zwłaszcza dotyczy to grzechów cielesnych. Nie jestem osobą, którą łatwo zgorszyć w powieści, ale jestem osobą, którą łatwo znudzić i po pewnym czasie autorka staje się przewidywalna w swoich opisach, a to z kolei staje się nudne.
Zyskowska snuje swą powieść na kilku płaszczyznach i w kilku wątkach czasowych. Kiedy "jest" Mirą Mey, jest mimo wszystko zdecydowanie lepsza, niż kiedy jest narratorem. Możemy uwierzyć (ja z trudem, ale jednak) w istnienie takiej postaci i w taki jej odbiór sytuacji, w której się znalazła. 
To, co mi się zdecydowanie nie podoba, to bardzo sztampowy schemat: znana aktorka kabaretowa, piękna, pożądana przez wszystkich, której urokowi nie oprze się żaden mężczyzna (trochę to brzmi jak Mary-Sue z opowiadań nastolatek), niekochany, ale lubiany mąż, nieatrakcyjny, "niegodny" takiej piękności. Nie tak było naprawdę, a chociaż autorka ma prawo do zmian, to banał, jakim się te zmiany okazują jest trudny do przyjęcia.
W mojej subiektywnej ocenie 6/10. Ale jest to taka książka, której niektórzy dadzą 10/10 a inni 1/10. Jest bowiem dość nietypowa, a to się i podoba i nie podoba. Czasem jednocześnie.



18 maja 2022

24 - Problemy pierwszego świata cz. 1234567891

 Wczoraj (równo po tygodniu, a nie, jak oszacowano, po dwóch) Mąż przywiózł Gucia od "doktora". Gucio ma nowy pojemnik na mleczko, nowe klapy, nową przykrywkę na zbiornik z kawą, nowy młynek i nie wiem, co jeszcze. Ta zabawa kosztowała 500 zł, poprzednio 600. Oczywiście wrócił po 22.00 i na kawę było już za późno.
Dzisiaj po strasznie męczących zakupach Dziecko zabrało się do zmiany ustawień fabrycznych na "nasze" i zonk. Gustaw na dzień dobry odmówił współpracy. Poinformowałyśmy męża i ojca, który powiedział: "Albo on mnie, albo ja jego. Jutro go zawożę do serwisu".
Machnęłyśmy ręką, ja wyciągnęłam kawiarkę i wtedy... Dziecko, które dalej bawiło się ekspresem, żeby zrozumieć, co jest grane, zauważyło, że jest OK. Ekspres zachował się tak, jak wtedy, kiedy używaliśmy go po raz pierwszy. Nie tak, jak się zachowywał po wcześniejszych wizytach w serwisie. Skłoniło nas to do stwierdzenia, że wymieniono w nim coś jeszcze. Na oko połowę części, jak nie więcej.
I, jak zawsze uważałam, że kawę to on parzy średnią, latte dobre, ale kawę taką sobie, jak po wcześniejszej naprawie stwierdziłam z zaskoczeniem, że zaczął parzyć kawę dobrą, a latte bardzo dobre, tak teraz niemal osłupiałam. I coffe i latte i espresso i americano i cappuccino są najlepsze na świecie. I gorące, co bardzo w kawie cenię. Jestem zachwycona. Z drugiej strony, zastanawiam się, jak długo to szczęście potrwa...

A zakupy były męczące psychicznie przede wszystkim. Warzywniak: 70 zł. Za: trzy pomidory malinowe, cztery kilo młodych ziemniaków, fasolkę szparagową i rzodkiewki. 30 zł w piekarni. Jedyny "luksus" to ulubiona muffinka Dziecka i bułka z budyniem dla męża. Dwa chleby, kilka kajzerek.
I sklep mięsny (tu wiem, że jest najdroższy, ale i najlepszy. Mięso się nie kurczy ani mrożone, ani w czasie obróbki, pachnie i smakuje mięsem, niemniej cena mnie powaliła). Cztery rodzaje mięsa (owszem, mięso z tych droższych, ale w mniejszych ilościach), wędlina symbolicznie i trochę żółtego sera - 170 zł. Będą z tego, niech policzę... całe cztery obiady, no, może pięć.
Jak żyć Panie premierze? 
(A ja naprawdę nie muszę jakoś mocno oszczędzać, ale też nie lubię wydawać bez sensu).

17 maja 2022

23 - "Jaśminowa saga"

"Jaśminowa saga" Anny Sakowicz jest bardzo nierówną powieścią. Dotyczy to każdego tomu. ('Czas grzechu", "Czas gniewu", "Czas goryczy"). Mamy akapit-perełkę, ze świetnie opisaną sytuacją, wyrazistymi postaciami, bardzo prawdopodobny i historycznie i obyczajowo. A następny jest słaby, nieautentyczny, zbyt wydumany, ta sama postać z wyrazistej staje się słaba, bezbarwna i "płaska".
To saga rodzinna, zaczynająca się bodajże w 1916 roku, a kończąca w 2019. Saga rodziny Jaśmińskich, zaczynająca się pogrzebem jednego z synów Elżbiety i Antoniego i kończąca jakimś płaskim podsumowaniem. Autorka próbuje w swej powieści opisać świat fikcyjnych bohaterów, których życie styka się z życiem tych prawdziwych, ale nie udaje jej się to. Przeczytałam całą tę sagę i nadal nie wiem, jaki sens miało wprowadzenie do niej Janeczki Hillarówny, czyli poetki Małgorzaty Hillar. Zaczęło się dobrze, Joseph Hirsz z żoną i jej dziećmi odwiedza małżeństwo Hillarów w ich majątku, Iza i Janeczka od razu świetnie się rozumieją, by... nie spotkać się już nigdy, by być "najlepszymi przyjaciółkami" zwierzającymi się sobie w bardzo nieregularnej korespondencji. Nie kupuję tego.
Bohaterowie są różni, generalnie dają się lubić, łącznie z Antonim, który jest opisany jak typowy "dziaders" (mówiąc nieeleganckim slangiem). Tylko, czy współczesna ocena pasuje do człowieka, który w roku 1916 miał już duże dzieci, niektóre dorosłe? 
Jednym z lepiej opisanych bohaterów jest Joseph Hirsz, postać niejednoznaczna, wymykająca się schematom, o którym nie można powiedzieć, ani, że jest dobry, ani że jest zły. Naprawdę to bardzo ciekawy i wiarygodnie nakreślony człowiek. Najlepsza postać.
Lubię siostry Jaśmińskie i feministkę Katarzynę, która przeżyła piekło, ale umiała (choć zajęło jej to dużo czasu) przepracować swoje traumy i osiągnąć spokój, i spokojną, łagodną Stasię, która "latami trenowała swoją naiwność", nigdy się nie buntowała, była krucha, ale silna i buntowniczą Julię, która sięgała po to, co chciała i tylko burze dziejowe sprawiły, że szczęście zniknęło.
Bardzo dobrze i dobrze opisany jest dramat Gdańszczan w "Wolnym Mieście", później w czasie wojny, wreszcie w czasie PRL. 
Ale to już wszystko, co da się dobrego powiedzieć o tej powieści, choć w sumie to niemało.
Mam też wrażenie, że autorka "zabija" bohaterów, na których nie ma pomysłu (bo nawet śmierci 16-letnich chłopców w każdym pokoleniu w efekcie ustają, więc nie wiadomo, po co wprowadzać taki wątek). Tworzy bohaterów i wysyła ich za granicę, żeby "nie przeszkadzali". Dzieciom sióstr Jaśmińskich, ich wnukom i prawnukom poświęca mniej miejsca, bo jest ich (za) dużo. Jedynego żyjącego brata, księdza Piotra Jaśmińskiego usuwa z Gdańska do Warszawy i zapomina o nim na całe lata. Widać niedoskonałości warsztatowe.
Jak dla mnie "Jaśminowa Saga" to po prostu szkic. Szkic, z którego mogłaby powstać autentyczna perła. Niestety, dostajemy imitację perły. Bardzo dobrą, ale jednak imitację. 
W mojej subiektywnej ocenie 6/10

08 maja 2022

22. Problemy pierwszego świata odc.123456789 i coś w rodzaju "raportu";)

Tak. Od piątku znowu mam problemy z ekspresem. Nie spienia mleka i zachowuje się w czasie parzenia latte bardzo dziwnie.
Tak, mąż obiecał, że w środę go zawiezie do serwisu. Aczkolwiek nie powiedział, w którą środę, w związku z tym popielcowa w następnym roku też wchodzi w grę.
Mąż pojechał wczoraj do pracy i wrócił godzinę temu, więc wczorajsze duże zakupy padły na nas. Ceny nas nieprzyjemnie zaskoczyły, ale o wiele bardziej nieprzyjemny był widok osób różnego wieku i płci, które z wyraźnym żalem rezygnowały z kupna droższego towaru. Tak było "na ryneczku".
W markecie z kolei ludzie mieli wózki wypchane do absurdu, nie wiem, jak nimi operowali, a wyrok przy kasie też był okrutny i bez zawieszenia, więc nie wiem, jak to jest naprawdę.
Niemniej nie chcę kłamać, niemiłe zaskoczenie nie oznacza dla nas wyrwy w budżecie. Niczego nie musimy odkładać, z niczego rezygnować. Póki co.
W ramach nie wiem czego, postanowiłyśmy z Dzieckiem zrobić sobie przyjemność w postaci zjedzenia pysznych lodów. Na "ryneczku" jest lodziarnia z własnymi, domowymi lodami, co zresztą jest doskonale wyczuwalne. Lody są pyszne, świeżutkie i mają konsystencję bardziej kremu, niż kostki lodu. Później była nasza zmora - market. Nie lubimy i rzadko kupujemy, a z rzeczy jadalnych praktycznie nic, ale czasem trzeba i owo kupić i, niestety, "czasem" padło na wczoraj. I kiedy wróciłyśmy, byłyśmy naprawdę zmęczone. Ogarnięcie domu przełożyłyśmy na poniedziałek i idąc po linii najmniejszego oporu przygotowałyśmy sobie obiadokolację w postaci spaghetti z kupnym, tylko trochę podrasowanym sosem. Dobrze. To była wyłączna praca Dziecka, ja wolałam nawet nie jeść, byleby już nic nie robić:) I nie wiem, czy gdzieś mnie przewiało, czy to te lody, czy piątkowy stres, czy coś innego, ale wieczorem miałam już dorodną opryszczkę na wardze, dreszcze i lekko gorączkowałam. 
Skąd stres?
Nie mówiłam o tym nikomu z Was, przepraszam, ale sama nie wiedziałam, jak to będzie i czy robię dobrze, ale prawdę mówiąc, jest ze mną coraz gorzej. Dwa lata pandemii (albo więcej, mój kardiolog utrzymuje, że nie jest pewien, czy wirus przeczytał rozporządzenie ministra Niedzielskiego, że, oczywiście, jest zauważalnie lepiej, ale nie wiadomo, co będzie jesienią i zimą, a ja mam uważać) plus "na deser" wojna - zrobiły swoje. Coraz gorzej pracowałam, coraz mniej byłam wydajna i coraz bardziej mnie to męczyło. Niemniej cudów się nie spodziewałam. A jednak. Bez najmniejszego trudu u pierwszego lekarza-orzecznika.
Od piątku jestem na rencie. Całkowicie niezdolna do pracy.
(W sumie nie wiem, czy to powód do radości, ZUS raczej zajmuje się "uzdrawianiem", ale będzie, co Bóg da.)

04 maja 2022

21. Koniec długiego weekendu

 Wydarzył się cud i A. miał cały długi weekend wolny, choć na początku nikt z nas w to nie wierzył. Jest tak przepracowany, że praktycznie przespał cztery dni. My z Wiedźmą też chciałyśmy odpocząć w domu, wynurzyłyśmy się tylko na spacery i do kafejek na kawę i lody.
Dziś życie wróciło na stare tory.
A. w trasie, wróci bardzo późno.
Wiedźma na zajęciach, ale już wróciła. Podwiozła ją koleżanka i trzy (słownie: trzy) razy telefonowałam, żeby weszły do domu. Ale nie, koleżanka się bardzo spieszyła, więc te 40 minut zamiast w domu, spędziły w samochodzie na ploteczkach. Młodość:)
A ja jak zwykle klikam coś tam i zbieram się w sobie, żeby przetrzeć podłogę. Nie lubię. Ale muszę, więc...