12 lutego 2024

64 - Do wszystkiego się można przyzwyczaić.

 Nawet do ciągłego chorowania. Ostatnio byłam w miarę zdrowa w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. Jak coś paskudnego mnie złapało dwa dni po Świętach, tak się się skończyć nie może. W porę moja pani doktor pierwszego kontaktu (i ostatniej posługi, jak z czarnym humorem nazywa ją mąż) wychwyciła początki zapalenia płuc i spacyfikowała je antybiotykiem. (Przed antybiotykami bronię się, jak mogę, ostatni brałam chyba przy cyrkach z zębami, jakieś 8 lat temu, więc jak już biorę antybiotyk to zwykle działa. Tylko muszę brać z probiotykiem, bo inaczej go nie utrzymam).
Teraz za to próbuję drugi tydzień wyleźć z choróbska. Kolega z fb napisał mi świetną myśl Jana Izydora Sztaudyngera: "Na to Pan Bóg dał ci dupsko, byś je wypiął na choróbsko".  Excusez le mot, ale tak mi te wszystkie choroby dojadły, że postanowiłam je traktować z należytą nonszalancją i brakiem kultury.
No, to próbuję się pożegnać z zapaleniem płuc. Kaszel (paskudny) jeszcze się utrzymuje, ale dziś jest wyraźna poprawa, o czym piszę "z pewną taką nieśmiałością", bo według prawa Murphy'ego, jeśli się coś się może popsuć, to się popsuje z pewnością, a jeśli czymś się pochwalę, to zaraz się okaże, że nic z tych rzeczy, jutro kaszel znowu będzie górą. Ku (zapewne) cichej radości taktownej rodziny, słabo mówię i niewiele robię. Właśnie brak sił, totalne osłabienie jest dla mnie charakterystyczne po przebyciu pierwszego rzutu "modnej" choroby. Dzisiaj miałam rzut energii, więc umyłam blaty w kuchni, zlewozmywak i tym podobne fascynujące zajęcia. Dziecko ma totalnego lenia (i ferie, wróciła wczoraj z tygodniowego wyjazdu, pochwalę się Wam: sesja zaliczona bez żadnej trójki, nawet bez 3.5. Ale Dziecko jest niezadowolone, bo z jednego egzaminu, tzw. "kobyły" dostało 4.5 zamiast 5. I nic to, że połowa roku nie zdała, nic to, że przeważały tróje z minusami, dwie osoby dostały piątki, a Dziecko nie, więc ma focha. A już miałam nadzieję, że ona naprawdę wie, że uczy się dla siebie, nie dla ocen. No niby wie, a jednak... Tak, moje Panie, sześć piątek i jedno cztery i pół to nie jest powód do dumy.) Aha, ad rem. Dziecko z totalnym leniem wymyło podłogi, wstawiło i rozwiesiło dwa prania, zmieniło firanki, umyło dwie szafki wewnątrz i wszystkie lustra, po czym stwierdziło, że jutro dokończy, bo ma lenia. Rzut pracowitości mamy i rzut lenistwa Dziecka w praktyce... Nie wiem, co chce dokańczać, bo jest czysto. Do tego dogadało się z Bazylim, który ma większe fochy, niż Gustaw i ja tylko umiem zaparzyć kawę (wielka mi sztuka, przycisnąć jeden przycisk), a ona umie odkamienić, wyczyścić środek, co jest bardzo ważne, bo umorusany w środku Bazio nie spienia mleka, oraz ogólnie zapanować nad ustrojstwem. Ja zaś dokonałam rzeczy wielkiej, po raz pierwszy odkąd mam zmywarkę, więc od wielu lat, zapomniało mi się, że w zmywarce trzeba czyścić filtr. No. I ze trzy miesiące nie czyściłam. I w sobotę odmówiła zmywania. Zmywarki nie chciałabym kupować, bo teraz mam kuchnię pod zabudowę, a po remoncie nie chcę zabudowanej, więc zmywarkę kupiłabym na krótko, ale mąż już był gotów kupować, trudno, siła wyższa. No. To dzisiaj Dziecko przypomniało sobie, że nikt nie wie, kiedy myłam ostatnio filtr i zmywarkę i przystąpiło do działania. Zmywarka się naprawiła. Powinnam zacząć coś brać na poprawę pamięci, bo mycie zmywarki i filtra miałam zapisane na twardym dysku, ale widać dysk się psuje...
I tym optymistycznym akcentem...