Książka Lindy Polman to zapis (jak dla mnie dość chaotyczny) relacji kobiet zafascynowanych, zakochanych i związanych małżeńsko ze skazańcami z cel śmierci w teksańskim więzieniu. Dowiedziałam się z niej na przykład, że kara śmierci przez wstrzyknięcie trucizny absolutnie nie jest tak humanitarna, jak sądziłam. Od całkiem niedawna, po latach rozterek, zdecydowałam, że jednak jestem przeciwniczką kary śmierci. Jeszcze rok temu pisałam, absolutnie szczerze, że "pytanie, czy jestem zwolenniczką/przeciwniczką KS jest jednym z niewielu pytań, na które odpowiadam nie wiem". Teraz już wiem. Jednak jestem przeciw.
Czy jednak zdobyłabym się na wymianę listów ze skazańcem, o zaangażowaniu i ślubie nie mówiąc? Nie. To zupełnie inna bajka.
Przede wszystkim, choć większość skazanych uważa się, oczywiście, za skazanych niesłusznie. Siedzą niewinnie i niewinnie zostaną zabici, bo Teksas lubi kary śmierci.
Teksas może sobie lubić, co chce, niemniej w celi śmierci generalnie siedzi się nie za kradzież, choćby z włamaniem i nie za zabójstwo w afekcie. No właśnie.
(Choć jestem pewna, że Darlie Routier siedzi od 30 lat niewinnie w celi śmierci. Nie zostanie na niej wykonany wyrok, ale jej nie wypuszczą, bo jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A należałoby się jej gigantyczne odszkodowanie. Tutaj szczegóły.)
W niewinność panów, których historie opisują ich żony, narzeczone, "kochanki" i "przyjaciółki" trudno mi uwierzyć. Oto zdanie z listu do Guikje, mężatki, "przyjaciółki" Hanka. List napisany przez małżeństwo pastorów, opiekujące się kilkunastoma skazańcami. Fragment króciutki, ale wymowny: "Droga Guikje, (...)Wiemy, że Hank uważa nas za swoich nowych rodziców, ale byłoby lepiej, gdyby nie
zamordował prawdziwych. Siedzi sam i ma mnóstwo czasu, żeby zastanowić się nad
swoimi grzechami, czasami widzi rzeczy, które nie istnieją. Cieszymy się, że ma teraz
Ciebie, żeby trochę zająć myśli, inaczej mógłby zwariować.
Pozdrowienia od profesora Rudolpha W. Harshbargera i jego żony."
Ale Hank siedzi "niewinnie", a Guikje rujnuje męża (sama pracuje na małą część etatu), pozbawia dzieci części wakacji i walczy o ponowny proces, choć, według teksańskiego prawa, wyczerpały się już wszystkie możliwości odwołania. Kartkuję tę książkę, bo nie mogę jej przeczytać, jest za ciężka, nie wiem w końcu, czy na Hanku zostaje wykonany wyrok. Chyba tak, książka dotyczy historii z przełomu wieków, a mamy już 2022 rok.
Hester, która poślubiła per procura Forresta (wyrok śmierci wykonano po 5 latach małżeństwa) była o 20 lat starsza od męża i tak motywowała swoją decyzję:
"– O co ci chodziło w tym związku? – zapytałam, kiedy spotkałam ją
w Huntsville.
– Posłuchaj i spróbuj zrozumieć – odpowiedziała. – Przez całe swoje
pierwsze małżeństwo miałam blond włosy do połowy pleców. Pewnego
dnia ścięłam je na krótko i ufarbowałam na czerwono. Mąż nawet tego nie
zauważył.
Forrest widzi wszystko."
Cóż, dość często mi się zdarzają podobne sytuacje. Co prawda krótkie, czerwone włosy to nie mój styl, ale w czasie najgorszego lockdownu, zdołowana na maksa, kiedy mąż był w trasie, a Dziecko w swoim pokoju, poszłam do łazienki i włosy do pasa z przedziałkiem skróciłam na takie ledwie za łopatki, po czym zafundowałam sobie grzywkę. Dziecko, która nie widziało mnie jakieś 1.5 godziny (miała wykłady) i mąż który mnie nie widział plus minus dobę - niczego nie zauważyli. Nie jest to dla mnie powód, żeby się rozwodzić i szukać męża w celi śmierci.
I jeszcze coś, co mnie dosłownie ścięło z nóg:
"– Chciałbym zabić dla ciebie – szepnął Hester niedawno.
Zachichotała.
– Dobrze, że cię znam, inaczej przestraszyłabym się, słysząc takie słowa
z ust osoby siedzącej w celi śmierci.
Kiedy przestali się śmiać – „zawsze dobrze się razem bawimy” –
przyznała, że od jego słów poczuła ciepło w podbrzuszu."
Czyż to nie czarujący żart(?). Doprawdy, Hester i Forrest bawili się wyśmienicie...
Poczuć ciepło w podbrzuszu po takich słowach, to duża rzecz. Bardzo. Dla mnie nieosiągalna.
Chociaż, trzeba Forrestowi przyznać, iż jako jeden z bardzo niewielu, przyznaje, że jest winny.
Osobną kwestią są jednak warunki w celach śmierci i podejście strażników do takich więźniów. Na przełomie wieków, według Lindy Polman, w Teksasie między orzeczeniem kary śmierci, a jej wykonaniem, mijało średnio ok.16 lat. Jest okrucieństwem trzymanie więźnia w klaustrofobicznej klatce, bez okna, bez spacerów, bez możliwości wyjścia nawet na korytarz, to nieludzkie. Skazaliście na karę śmierci? Wyczerpały się wszystkie możliwości odwoławcze? To wykonajcie wyrok, bo później są same problemy, włącznie z chorobami psychicznymi, z których trzeba więźnia wyleczyć, bo chorego nie potraktują śmiertelnym zastrzykiem.
A biwaki wokół więzienia, na których są także małe dzieci, które Teksańczycy organizują w momencie wykonywania kary śmierci nie dają się komentować. Śmierć, każda, powinna być otoczona szacunkiem. Wiem, skazani nie dali tej łaski swoim ofiarom. Ale czy chcemy "równać" do nich?
Nie rozumiem...
PS. Nie umiem jej ocenić. Daję 4/10 za chaotycznie spisane historie, ale, jeśli ktoś lubi takie tematy, to może dać nawet 10/10