U mnie już prawie Święta. Ja, niestety, jestem jak hipermarket, zaraz po Wszystkich Świętych zaczynam przygotowania do Adwentu i Świąt.
W tym roku coś nie zaiskrzyło, dopiero w ubiegły czwartek dostałam swojego "małpiego rozumu", ale to stanowczo za późno, jak na mnie, w dodatku byłam na dopingu, jak mnie znowu dopadło. Chyba już wszyscy wiedzą, że ja kocham starocie. I antyki. Starocie od antyków różnią się ceną, nie wiekiem;) Mieliśmy w salonie dwie kanapy, ładne, ciemnoczerwone, styl vintage, ale stały już długo i robiły się coraz mniej pasujące (stały u nas odkąd się wprowadziliśmy, a zmieniliśmy już masę rzeczy. No nie, nie masę. Witrynę zmieniliśmy i doszło parę gadżetów. Nasz salon jest duży, jak na salon w małym domku (50 m2) ale nieustawny, bo ma mnóstwo "dziur" - dwa okna, wyjście na taras, wejście do kuchni i przedpokoju, wejście na górę i dwa okna na tym wejściu), więc na szczęście nie da się zagracić, za to trochę trudno go sensownie umeblować. (Jak zwykle wpadłam w słowotok).
A rem. W poprzedni czwartek mąż w charakterze prezentu kupił mi dwa fotele i kanapę, przedwojenne, klasyczne i antyczne. Oglądałam je, bo już marzyła mi się wymiana dwóch kanap na kanapę i fotele, więc od marca zerkałam na różne takie zestawy. Marzył mi się kwiatowy wzór i poduszki, takie z lat osiemdziesiątych/dziewięćdziesiątych. I mam to wszystko, mało tego, poduszki są na sprężynach. A kanapa jest lekko zagięta. Wszystko razem jest mega wygodne, fotele okupujemy z T. codziennie.
Choinkę i lampki miałam już od jakiegoś czasu, pozostała szopka. I tutaj aż mi się chce płakać. Jakimś cudem (bo bardzo, ale to bardzo dbamy o figury) bardzo poważnie ułamała się figura Maryi, a jeden z pastuszków stracił głowę. Dosłownie. Rozbiła się. Nie było sensu znosić szopki, zwłaszcza, że już się zastanawialiśmy, gdzie ją postawić. Zawsze stała pod jednym oknem, ale teraz pod tym oknem (odsunięta) stoi kanapa. Szopka teoretycznie stałaby przy kominku, ale teraz stoi tam nadal jedna z kanap. Drugiej też nie usunęliśmy, bo po Świętach obie jadą do siostry, która zamierza wreszcie rozstać się z wersalką. "Wreszcie" to jej słowo. Planowaliśmy w Wigilię wystawić je na taras (mamy zadaszony) i oczywiście poowijać folią, ale skoro wyszło, jak wyszło...
Na szczęście mimo wszystko nie przegapiłam Adwentu.
Nie robię jakichś wielkich porządków, bo sprzątam na bieżąco, także w szafach, więc luz. Okien nie myję (to znaczy nie na Boże Narodzenie). To znaczy w ogóle nie myję, robi to ktoś inny. Ale nie na BN, bo u nas wystarczy dwa razy do roku (dom mamy cofnięty w głąb podwórka i niezbyt ruchliwą ulicę). Myjemy więc w okolicach Świąt Zmartwychwstania Pańskiego i jesienią. Latem czasem przecieramy od zewnątrz.
Prezenty już mam, bo tyle mi zostało, że Boże Narodzenie "na bogato". Mąż sprawił mi prezent życia, ale że (jak mówi) wszyscy będziemy tam zasiadać, więc pewnie coś jeszcze dostanę.
Wigilię i Święta jak zwykle "sponsoruje" nam catering. Mamy taki zaufany, nie jest tani, ale wart swojej ceny. Poza tym jedziemy jak zwykle do siostry i poza upominkami przywozimy pyszną kaczkę z pomarańczami, jakiej żadna z nas nie zrobi (a siostra w przeciwieństwie do mnie umie i lubi gotować).
I mam renifera: